środa, 23 marca 2011

Nadal boję się Virginii Woolf

W dniu dzisiejszym w wieku 79 lat, odeszła Elizabeth Taylor. Jedna z ostatnich syren srebrnego ekranu.  Odpowiedzialna za pierwsze uniesienia filmowe skromnego chłopca, który poczuł za jej przyczyną i wstawiennictwem splendor wielkiego starożytnego świata. Blichtr wielkiego kina, przetrwał m.in. dzięki pamiętnemu wjazdowi Kleopatry do Rzymu. Film Josepha Leo Mankiewicza za sprawą nieprzejednanej Elizabeth Taylor, na trwałe odcisnął we mnie wielkie piętno. Powróciło ono po latach, wraz z  potrzebą zbadania oddziaływania wizualizacji przeszłości na współczesnego człowieka. Kotka na gorącym blaszanym dachu winna jest również kolejnej pasji. Po obejrzeniu filmu Kto się boi Virginii Woolf, na trwałe rozgorzał mój prywatny romans literacki, trwający do dzisiaj. Autorka Pani Dalloway – burzycielka angielskich konwenansów czy też James Joyce w spódnicy, tylko dzięki Liz stała się moją literacką miłością.  

Elizabeth Taylor bezdyskusyjnie należała do złotej ery Hollywood. Już od najmłodszych lat, gdy po raz pierwszy stanęła przed obiektywem kamery, zaczęła wywoływać spazmy; nawet u własnego ojca – znanego marszanda, który gniewał się na swoją małą córeczkę, że ta zarabia znacznie więcej od niego. Cóż, tak zaczęły powoli upadać amerykańskie sny i marzenia.  

Taylor stworzyła wielkie role, zaczynając już jako nastoletnia treserka niezapomnianej Lassie. Kolejnym razem sam mistrz Franco Zeffirelli chciał poskromić jej złośnicze zapędy młodości. Podbiła serca krytyków u boku Jamesa Deana w Olbrzymie.  Później żona dla ośmiu mężów, czarowała już tylko: widzów, członków akademii filmowych, nieposkromionych krytyków, tworząc niezapomniane kreacje w Butterfield 8 oraz wspomnianym już filmie Kto się boi Virginii Woolf. Te dzieła przyniosły jej dwie statuetki Oscara, dla najlepszej pierwszoplanowej aktorki.

Odeszła gwiazda kina, ulubienica X Muzy. Z tej celuloidowo-srebrnej anielskiej gwardii pozostała już tylko wieczna Lauren Bacall. Dziś święcimy pamięć Liz. 

1 komentarz:

  1. Fascynację twórczością Virginii zawdzięczam dużo bardziej prozaicznym okolicznościom, właściwie bez użycia wyobraźni. Natomiast Liz zachwyciła moje małe dziewczęce serduszko kreacją "Pokerzystki Alicji". Ta hmmm dosyć prozaiczna rola utkwiła we mojej wyobraźni dużo bardziej, niż kanoniczne kreacje Liz.

    OdpowiedzUsuń